1120km, Gambia River – Marcin S. Andrzejewski

Dziś, 1 kwietnia 2019, wykonano mnóstwo fotografii z podróży, przy czym dzień ten nie różni się pod tym względem od żadnego innego w ciągu roku. Zdjęcia te zaleją media społecznościowe, część z nich zginie na zawsze na dyskach komputerów, a inne po starannym opracowaniu zostaną opublikowane w magazynach podróżniczych. A jeszcze około 167 lat temu fotografowanie w podróży było na tyle trudne i wymagało tyle wiedzy i cierpliwości, że należało do rzadkości. Trudne do wyobrażenia z punktu widzenia dzisiejszego globtrotera.
Niesamowita była rozkosz pokazania obcego świata przez fotografów, którzy z nową technologią wynalezioną i opracowaną przez Fredericka Scott Archera w latach pięćdziesiątych XIX wieku objeżdżali kraje egzotyczne. Głód obrazów z tej części świata spowodował zwiększenie częstotliwości wyjazdów klasy średniej do krajów Afryki. Wysoka temperatura nie była przeszkodą, pierwsi fotografowie dzielnie przemieszczali się wzdłuż Nilu statkiem, z własną ciemnią i niekiedy kurą, służącą do pozyskania białka do odbitek albuminowych.
Z wysokimi temperaturami i ciężko dostępnymi miejscami musiał zmagać się również Marcin Andrzejewski, podróżując wzdłuż rzeki Gambia. Współcześnie technika jest na tyle rozwinięta, że niektóre z trudów pierwszych podróżników – fotografów udaje się zniwelować. Jednak wtedy jak i dziś, podróż to przede wszystkim spotkania z ludźmi, rozmowy z nimi, przyglądanie się temu, co robią. Miejsca, w których żyją lokalsi są dla nas mocno odmienne i to niezmiennie ciekawi całe pokolenia fotografów, którzy zastanawiają się, jak przedstawić to co widzą i czego doświadczają tak, aby było to najbliższe prawdzie. Marcin zdecydował się na fotografowanie powolne, w stylu pionierów fotografii podróżniczej, przy pomocy techniki mokrego kolodionu. Wybrał tę uciążliwą drogę, aby nie wykradać w czasie ułamków sekundy tego, co przed obiektywem rozgrywa się długim czasie. Jego, jak również moja fascynacja Gambią to chęć niespiesz nego chłonięcia tego, co się dzieje w tempie jej mieszkańców. W Gambii spotkamy 12 różnych plemion, każde z nich ma niezwykłą i zawiłą przeszłość, a teraźniejszość nie szczędzi im pułapek i rozczarowań. To wszystko przekłada się na obrazy, które pokazują różne fragmenty tego pięknego kraju, niekoniecznie na pierwszy rzut oka pasujące do siebie, jednak w całości tworzą historię, której w turystycznym tumulcie, na miejscu nie jesteśmy w stanie dostrzec. Na fotografiach rzadko spotkamy ludzi, natomiast tych, których widzimy, autor poznał i opowiedział o sobie jak i o swoim przedsięwzięciu. Są to świadome kreacje przed obiektywem. Zdjęcia te są bardzo odmienne od tych z połowy XIX w. Twarze ludzi na starych zdjęciach są smutne, zwykle protagoniści zostali zmuszeni do pozowania. Być może fotografia była im na tyle obca, iż obawiali jej nieznanego, duchowego wymiaru. Współcześnie, w dobie selfie nie ma takiej atmosfery niepewności, jest zabawa, współpraca i wzajemne zaufanie.
Andrzejewski nie przemieszcza się jak większość współczesnych turystów w klimatyzowanym autobusie, tylko tak jak wszyscy chroni się przed parzącymi promieniami afrykańskiego słońca na różne zaimprowizowane sposoby, zalewa potem, ale uśmiecha się, bo uczestniczy w codziennej celebracji gambijskiego życia. Działa on jak w 1870 roku Alfred Noack, którego dawne fotografie krajobrazu ze sztafażem stały się wzorem na długie lata dla uwieczniania miejsc. Jest to bardzo silne nawiązanie do tradycji fotografii, wręcz forma hommage dla osiągnieć pionierów fotografii. Na zdjęciach widzimy ważne dla Gambijczyków miejsca nad wodą, ich piękne łodzie, którymi wypływają na połów ryb. Rolników i zwierzęta, które są pieczołowicie pilnowane, jak członkowie rodziny, a ludzie chętnie śpiewają i tańczą. Wierzę, że Marcinowi Andrzejewskiemu uda się stworzyć niezapomniany i wyjątkowy obraz Gambii, który odda niezwykłość tego afrykańskiego kraju.

Marek Poźniak