Stefan Piosik – Fotografie z pięciu kontynentów

Zanim w Gorzowie zorganizowano Nocny Szlak Kulturalny, zdjęcia z moich podróży prezentowałem w różnych miejscach miasta: w bankach, bibliotekach, klubach. Od 2011 r. nieprzerwanie pokazuję je w Małej Galerii Fotograficznej Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego, właśnie z okazji Nocnego Szlaku Kulturalnego.
Moje wystawy nosiły tytuły: “Świat wokół bieguna północnego”, “Fotografie z Afryki”, “Od Alaski do Przylądka Horn”, “Fotografie z Australii i oceanii”, “Na stepach Mongolii”, “Fotografie z Madagaskaru”.
Tegoroczna to “Fotografie z pięciu kontynentów” (Amerykę Północną i Południową traktuję jako jeden kontynent). Chcę nią podsumować wiele swoich podróży, by w ten skondensowany sposób przekazać widzowi obrazy miejsc, które odwiedziłem.
Przedstawiam więc około 130 zdjęć, na których zobaczycie Państwo przyrodę, ludzi i zwierzęta charakterystyczne dla każdego kontynentu, ale i ważne miejsca, np.: Kanał Panamski, nieistniejące wieże World Trade Center, mariny na Florydzie bądź kościółek na dalekiej Syberii. Starałem się uchwycić zmienność tego świata, jego niejednolitość i niepowtarzalność. Skala jego różnorodności jest wręcz nieskończona, czym budzi mój nieustanny zachwyt. Mam świadomość, że nie wypełnię do końca oczekiwań widza, więc mogę tylko sygnalizować, że coś takiego istnieje. Więcej zdjęć na ten temat zachowuję w 26 wydanych przeze mnie w minionych latach fotoksiążkach. Zapraszam Państwa w podróż, która wiedzie od najmniej licznie reprezentowanej Europy (z uwagi na jej bliskość i znajomość) przez Azję, obie Ameryki i Afrykę po Australię z Oceanią.
Zaczynam od Europy północno-wschodniej, czyli kilku zdjęć z ubogich obszarów wiejskich zestawionych z bogatą Moskwą. Następnie pokazuję życie w Mongolii, na północnej Syberii i Czukotce, skąd już tylko skok do Ameryki. Na Alasce wspominam pobyt w niezwykle bogatych Górach Brooksa – swoistej tablicy Mendelejewa. W północnej Kanadzie skupiam się na ogromnych zalesionych przestrzeniach – zarówno w warunkach arktycznych zimą jak i latem. Pokazuję jednocześnie wodospad Niagara. Ciekawostką są dwie wieże World Trade Center sfotografowane w 1993 r. a także Kongres Stanów Zjednoczonych, miejsca turystyczne na Florydzie, jak również Los Angeles ze słynnym Dolby Theatre (Kodak Theatre), w którym wręcza się nagrody Oscara. Przypominam też gwiazdę króla muzyki pop Michaela Jacksona.
Wędrując na południe, zobaczycie Państwo Kanał Panamski, który o tysiące kilometrów skraca podróż z Europy na zachodnie wybrzeża Ameryk i otwiera drogę na Pacyfik. W Ameryce Południowej pokazuję Kartagenę, Kolumbię, Brazylię, Argentynę i Falklandy. Kończę Cieśniną Magellana i Przylądkiem Horn.
Kontynent afrykański pokazuję jako piekło Afryki, stąd zdjęcia najgorętszych obszarów: Czadu, Centralnej Republiki Afryki oraz Namibii, Zimbabwe i Madagaskaru. To miejsca, które zachwyciły mnie swoją wielobarwnością przyrody i ludzi z ich obyczajami, tradycją i wierzeniami.
Australia to kontynent, który nęci każdego podróżnika. Trafiłem tam w 2013 r. i spędziłem miesiąc: dwa tygodnie na lądzie objeżdżając go kamperami i dwa – na Oceanii.
Z pewnością zachwyci Was Sydney ze wschodnim wybrzeżem, rafą koralową i oczywiście ludźmi – znów innymi od pozostałych, w tym aborygenami, których żyje ledwie 100 tysięcy przy liczbie 22,5 min mieszkańców kontynentu wielkości Europy.
Dwa tygodnie pobytu na Oceanii zaowocowało zdjęciami niepowtarzalnych wysp południowego Pacyfiku i ludzi oderwanych od cywilizacji. Jednakże widać już jej ekspansję przez obecność tak kultowego produktu jak Coca Cola. Zaskoczyła mnie obyczajowość i różnorodny sposób zachowania tych ludzi przy ich wręcz demonstracyjnym spokoju. Byłem pełen podziwu, patrząc na tę harmonię życia.

Europa
Żyję w Europie, więc stąd zacząłem swoją wędrówkę. Ruszyłem z Gorzowa przez Warszawę do Moskwy i dalej na północ Rosji. Pierwsze zdjęcia mojej tegorocznej wystawy pokazują więc kontrast, jaki dostrzeże każdy, kto postawi swoją nogę na tych terenach.

Mongolia
Długo marzyłem o Mongolii, kraju, który zamieszkuje ok. 2,8 min mieszkańców, z tego ponad połowa w Ułan Bator, gdzie – z uwagi na infrastrukturę i porządek – czułem się, jakbym wrócił do czasów Związku Radzieckiego. Było to dla mnie negatywne zaskoczenie, choć widziałem też kilka reprezentacyjnych budynków z metalu i szkła.
Najważniejszy jednak był pobyt w stepach Mongolii. Dotarliśmy tam po 800 km drogi pośród ogromnych przestrzeni płaskiego stepu. Przez kilkadziesiąt kilometrów nie widziałem żadnych osiedli ani wiosek. Na równinach wypasały się stada oznakowanych kóz i owiec. Pojawiły się też wielbłądy dwugarbne – baktriany.
W jednej z nielicznych napotkanych wiosek zbudowanych głównie z drewna, prąd jest wytwarzany z lokalnych agregatów. Nie ma linii przesyłowych z elektrowni. Ludzie tu są bardzo spokojni, przyjaźni, w żadnym wypadku nie przejawiają oznak agresji czy niezadowolenia.
Wśród stepu pasą się ogromne stada bydła. Od czasu do czasu widzę człowieka – na koniu lub motocyklu – który ma pieczę nad zwierzętami.
W trakcie podróży docieram do kilku jurt pobudowanych nad jeziorem. Jurta to okrągły pokój, czysty, przygotowany dla turystów, nawet z łóżkami. W miejscu, w którym kiedyś paliło się ogień, stoi piecyk zwany kozą. Kiedy na zewnątrz jest ledwie 5-6 stopni w plusie, tu panuje przyjemne ciepło. W końcu jurtę pokrywa gruba warstwa wojłoku, a współczesna wykończona okryciem wierzchnim. Ważnym jest, że drzwi wychodzą na południe. Według zwyczaju, w jurcie należy poruszać się zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Związane jest to z przekonaniem, że dwa filary w środku, podtrzymujące konstrukcję u jej zwieńczenia, symbolizują matkę i ojca, jako nierozerwalną całość rodziny i gwarant jej istnienia. Dlatego obcy człowiek nie może między nimi przejść, by nie zburzyć harmonii funkcjonowania rodziny. Tradycyjna mongolska jurta ma trzy strefy: męską, żeńską i dla gości, nieprzedzielone niczym, poza zwyczajami, które trzeba uhonorować i przestrzegać.
Nie da się poznać żadnego środowiska w dwa tygodnie, a już na pewno nie da się poznać Mongolii. Ten kraj, który jako imperium stworzył Czyngis-chan zwany Temudżynem, ma tak wiele zwyczajów i tradycji, jest tak skrajny kulturowo i wyznaniowo, że trzeba by się tam urodzić i przez całe życie zgłębiać tę bogatą historię.
Zostawiam więc Was z refleksją na temat tych mongolskich skrajności i zapraszam do indywidualnego poszukiwania wiedzy o tym niezwykle ciekawym kraju, w którym mieszkają niezwykle ciekawi ludzie.

Ameryka – Alaska
Potrzeba poznawania świata zawiodła mnie do obu Ameryk. Najpierw jednak trafiłem na wymarzoną Alaskę, gdzie spędziłem dwa tygodnie pośród reniferów, niedźwiedzi i wilków.
Poleciałem tam z Frankfurtu nad Menem przez Biegun Północny do Anchorage, a potem w Góry Brooksa. Gdy u celu mojej podróży wylądowałem dwuosobowym samolotem na żwirowym pasie, przede mną rozpostarła się bezkresna przestrzeń. Moim marzeniem było zobaczyć bezmiar tej pustki i przesiąknąć jej atmosferą, życiem bez kontaktu z ludźmi, którzy 20 tys. lat temu szli tamtędy z płw. Czukockiego w Azji. Szukali swojego miejsca na ziemi. Jedni ruszyli na południe – to późniejsi Indianie, drudzy północnym kręgiem-to Eskimosi, czyli dosłownie zjadacze surowego mięsa, dziś zwani Inuitami – ludźmi.
Nie natrafiłem na ich ślady, ale zrobili to archeolodzy, którzy określają, że pochodzą one właśnie sprzed 20 tys. lat. Na północnych obszarach nie ma drzewa. Nie mogli więc ugotować ryby ani innego mięsa. Jedli surowiznę. A my, kiedy tam przebywaliśmy przez dwa tygodnie, mieliśmy pokarm w proszku jak kosmonauci. Smaki były różne: a to zupy meksykańskiej, a to ziemniaków z wołowiną.
W Arktyce wody jest pod dostatkiem. Czyją weźmiesz z potoku czy z rzeki, nieważne. Panuje tam wieczna zmarzlina, więc woda nie ma bakterii, jest najlepsza na świecie.

Kanada – Jukon
Dotarłem też w świat wokół bieguna, gdzie spędziłem dwa tygodnie w siodle. Na Jukon, czyli terytorium graniczące z Alaską, doleciałem z Vancouver w Kanadzie, a tam z Heathrow w Londynie.
Obszar na północ od Whitehorse to wieczna zmarzlina. Poza jazdą końmi, sporo chodziliśmy. Wdrapywaliśmy się na wzniesienia i góry – od 1300 do 2000 m n.p.m.
W historii Kanady bardzo ważny był czas Gorączki Złota. Od 1896 r. ok. 30 tys. ludzi z różnych kontynentów świata, ogarniętych nadzieją na szybkie wzbogacenie się, zawędrowało w dorzecze Jukonu, szczególnie nad potoki w pobliżu Whitehorse i Dawson City, gdzie Jack London napisał słynny „Zew krwi”. Zobaczyłem tam przemysłowe kopalnie złota. Sfotografowałem je z samolotu.
Kolejny raz pojechałem do Kanady zimą. Biała Cisza Północy urzekła mnie. Zaczęliśmy od kampusu Kanadyjczyków polskiego pochodzenia – państwa Starskich. Jadąc tam, w pobliże zachodniego wybrzeża Zatoki Hudsona, człowiek musi być zahartowany. Wędrowaliśmy całe dnie w temperaturze minus 25 stopni do ponad minus 40.
Kanada to kraj tolerancji i wielokulturowości. Otoczona trzema oceanami, ukrywa na swej powierzchni ok. 2 min jezior, wiele zatok i rzek. Jest wielka jak Europa. Ale na 10 min km kw. mieszka ok. 30 min ludzi, czyli mniej niż w Polsce. Obszary niezasiedlone stanowią rezerwę dla ludzkiej populacji. W Kanadzie wszystko jest poukładane, skodyfikowane i określone, ale jest też miejsce dla swobód. Jeśli coś ustalono, nie trzeba tego zmieniać. Dzięki temu nie tworzą się wielkie napięcia społeczne. Odmienności ludzi, kultury, wiary, muzyki, symboli, żyją obok siebie niezależnie. Lipcową wyprawę do Kanady poświęciłem Indianom i leśnym kurierom, o których czytałem w młodości, a którzy w XVIII, XIX i XX wieku wędrowali tysiące kilometrów, by polować na bobry. Ich skóry były poszukiwane przez bogatych Europejczyków od końca XVII w., stąd opłacalność takiego zajęcia. Całodniowa wycieczka szlakiem prawdziwych traperów, rzeką Kurierów Leśnych – Abitibi River (w dorzeczu Zatoki Hudsona) miała pomóc mi wyobrazić sobie ich trudy. Wędrowaliśmy tak, jak to robili oni przed laty, z tym że nasze canoe – o wadze ok. 15-20 kg – nie było z brzozowej kory, ale z plastiku. Przemierzając zarośnięte tereny, dostrzegłem tablice upamiętniające ludzi, którzy tam umierali i ginęli. Mieli od 18 do 30 lat. Starsi nie nadawali się do takiej wyprawy, bowiem wędrówka trwała rok albo i dłużej. To było z ich strony niewiarygodne poświęcenie i walka o każdy dzień przetrwania.

New York, Filadelfia, Baltimore, Waszyngton – Floryda i Kalifornia
W 1993 r. byłem w Waszyngtonie, Baltimore, Nowym Jorku i Filadelfii. Odwiedziłem Kongres USA, Biały Dom, Departament Stanu. To było moje pierwsze zetknięcie się z USA. Tam spojrzałem na pojęcie „Liberty” w zupełnie innym kontekście wolności: gospodarczej, człowieka, słowa, kultury, czyli całkowitego przeciwieństwa totalitaryzmu. Od tamtej chwili świat widzę inaczej. Wolność jest nośnikiem rozwoju i docierania do celu. Wolność wymyka się z ustalonych schematów.

World Trade Center (470 m)
W czasie pobytu w Stanach, wjechałem na nieistniejące dziś World Trade Center, wieże wysokie na prawie 500 m. W osiem lat później, gdy wracałem ze Szczecina, usłyszałem w radiu, że jedna z nich się pali. Dojechałem do domu, włączyłem TV i – ku mojemu przerażeniu – za kilkanaście sekund samolot uderzył w drugą wieżę.

Floryda i Kalifornia
Na Florydę poleciałem zimą 2009. Na dworze 20-25 stopni. Oczywiście, w plusie. W marinie spokojnie śpią jachty i motorówki. W apartamentowcach nad brzegiem, toczy się spokojniejsze niż latem życie. Spotykam ludzi o smukłych sylwetkach, ale też otyłych. To znak naszych czasów i fastfoodowego jedzenia.
Z Florydy dotarłem na drugi brzeg Stanów do Los Angeles, Hollywood, Alei Gwiazd, Beverly Hills i przed Kodak Teatre, gdzie wręczają Oscary. Przejechałem ulicami Los Angeles i wzgórzem Hollywoodu i przekonałem się, że wszystkich willi i rezydencji strzeże ochrona. Zobaczyć można tylko tyle, co z okien samochodu. Nie wolno też robić zbyt otwarcie zdjęć, bo może to być podejrzane. Inne, ale też dziwne wrażenie zrobił na mnie Kodak Teatre. To szczególne miejsce w azjatyckim stylu, zbyt kiczowate. Ale jest symbolem przemysłu filmowego Ameryki, który okazał się sukcesem. Mamy tam również swoje ślady. Oscara odbierali przecież: Roman Polański, Andrzej Wajda czy Janusz Kamiński.

Ameryka Środkowa
Podróż po Ameryce Środkowej to rejs zachodnim wybrzeżem od Oceanu Spokojnego przez Meksyk, Gwatemalę, Nikaraguę, Kostarykę, Kanał Panamski, po Kolumbię i Wyspę Aruba na Morzu Karaibskim. Miałem przed sobą różnorodny krajobraz, który wciąż przypominał mi ludzi z przeszłości, z XVI i następnych wieków, gdy wyznacznikiem dobrobytu był świat złota.

Meksyk
W Meksyku historyczny świat znajduje się głęboko na lądzie, ja natomiast dotknąłem obszarów oceanu i bujnego życia flory i fauny tamtych wód, które okalając Meksyk i Amerykę Środkową, obfitują w ogromne łowiska ryb, pełne różnorodnych gatunków.
Meksyk to świat Majów i Azteków, o którym czytywałem w młodości. Przeszedł do historii jako wspomnienie legendarnych budowli, ale też i wiedzy architektonicznej czy matematycznej, która pozwoliła na zachowanie materialnych świadectw, którymi są ruiny grobowców czy świątyń. Jednakże znad brzegu oceanu i przyległych wysp wyrastają nowe obiekty gastronomiczne, a nawet apartamentowce, wykorzystywane przez turystów. Znacznie różnią się od swoich poprzedników.

Gwatemala
Kolejny przystanek to Gwatemala, kraina górska stykająca się z oceanem. W swoim wnętrzu kryje obszary uporządkowanego rolnictwa z plantacjami kakaowców, bananowców, kawowców, jak również zbóż. Generalnie jednak te ziemie zostały ukształtowane z gór wulkanicznych, z wciąż czynnymi wulkanami i pięknymi wysokogórskimi jeziorami, jak Atitlan, którego wody są ciepłe, stąd wokół na zboczach uprawia się ziemię. We współczesną architekturę wkrada się wiele przykładów zabudowy kampingowej o charakterze turystycznym, a potomkowie Majów, obok obsługi turystów, zajmują się handlem i to często towarów wyprodukowanych w Chinach.

Nikaragua
Wizyta w Nikaragui już na pierwszy rzut oka pokazuje, że to kraj bardziej zniszczony niż Gwatemala, ponieważ przez lata toczyły się tam wewnętrzne walki między starym porządkiem, a próbą jego zmiany przez ruchy narodowowyzwoleńcze inspirowane z Kuby. Widoczne są więc ślady tych walk, ale również brakuje dbałości
o zabytki.
W środkowej części Nikaragui znajdują się liczne czynne wulkany, np. słynny Wulkan Masaya. Ich obecność wpływa na otoczenie i środowisko, wydzielając wyższą temperaturę, mgły i osady pyłów wulkanicznych w promieniu kilkunastu kilometrów. Świadomość zamieszkania tak blisko czynnego wulkanu nie wywołuje jednak u miejscowych strachu czy lęku. Dopiero drżenie ziemi, do którego są przecież przyzwyczajeni, uruchamia w nich reakcje obronne. Wulkan Masaya to bardzo popularne miejsce, do którego przyjeżdżają wycieczki. Szczególną atrakcją turystyczną jest możliwość spojrzenia do samego krateru, do którego przed wiekami – na przebłaganie rozgniewanych bogów – wrzucano jako ofiary dziewice i dzieci.

Costa Rica
Dotarłem też do ziem odkrytych w 1502 r. przez Krzysztofa Kolumba. To Costa Rica. W tym miejscu nie ma pojęcia zimy. Duży obszar kraju pokrywają niezwykle bujne lasy deszczowe, z barwną florą, pięknymi kwiatami wśród rozłożystych drzew i równie pięknymi ptakami czy niezliczonymi gatunkami owadów. Ponieważ średnia opadów jest tam pięciokrotnie większa niż w strefie umiarkowanej – przy temperaturze w ciągu roku ok. 25-40 stopni – wytwarza to swoisty klimat. Ziemia nasyca się wodą, a wszelkie życie powietrzem, którego wilgotność sięga 90 proc. Te obszary są płucami globu, podobnie jak Puszcza Amazońska.

Kanał Panamski
W lasach deszczowych przesiadłem się na statek, który dowiózł mnie do Kanału Panamskiego. Zaprojektowany w 1879, a budowany w I. 1904-14, łączy Atlantyk z Oceanem Spokojnym dzięki systemowi śluz i kanałów, którymi przepływają statki pasażerskie, drobnicowce, kontenerowce, chemikaliowce. Podróż kanałem pozwoliła mi uświadomić sobie ogrom przedsięwzięcia, jakie w tamtych warunkach musieli pokonać jego budowniczowie. Zginęło tam ok. 20 tys. ludzi przy pracach, na skutek chorób, ale też ukąszeń węży. Powstał skrót pozwalający zaoszczędzić żeglarzom kilkanaście tysięcy kilometrów, czyli jakiś miesiąc podróży. Te 81 km, przy różnicy poziomów wynoszącej 26 m, pokonuje się w kilkadziesiąt godzin. System jest niby prosty, ale wymaga precyzji. Służy-z pewnymi modyfikacjami-już niemal 100 lat.

Kartagena
Kartagena to legenda. Założona nad Morzem Karaibskim w 1533 r. przez Hiszpanów, była główną bazą magazynową, w której gromadzili skarby Inków. Stąd też wywożono złoto do Europy. Do dziś pozostały tu potężne mury twierdzy, które broniły jej przed piratami, a fortyfikacje zadziwiają licznymi pułapkami, które w wyrafinowany sposób zaskakiwały napastnika, unicestwiając go w zapadni albo niespodziewanie ucinając głowę. Historia Kartageny przeniosła się też na współczesność, bo także dzisiaj dom jest twierdzą, warownią. Ma być niedostępny i otoczony murem. Kraty są wszędzie, w patiach i w oknach, bo wszędzie plagą są kradzieże.
Po drugiej stronie zatoki rozsiadła się nowa Kartagena. W starej pozostały przepiękne pałace, rezydencje i klasztory. W jednym z nich w 1986 był Jan Paweł II, ponieważ także tutaj kult Maryjny jest mocno rozwinięty. Ludzie urządzają procesje, niosąc figurki Matki Boskiej. Wierzą, że ona podzieli się dobrem z tymi, którzy jej ufają.

Aruba
Aruba to wyspa w pobliżu Wenezueli na Morzu Karaibskim – kolonia holenderska. Dla ludzi, którzy tam mieszkali, zawsze najważniejszy był świat złota jako wyznacznik dobrobytu. Chcieli je zdobyć, wywieźć do Europy i tam konsumować.
Dziś na Arubie dominuje styl holendersko-kolonialny, ale nazbyt cukierkowy. Podobnie jest w stolicy Oranjestad, gdzie dominują kolorowe budynki niczym pałace. Często toczy się w nich życie… handlowe, jak kiedyś w naszych Spółdzielczych Domach Handlowych. Ulice są czyściuteńkie, a przy nich kolorowe domki zatopione w roślinności ciepłego klimatu karaibskiego. Dominuje niska roślinność strefy suchej i deszczowej. By sprawdzić, jak płynie życie na wyspie, siadłem w autobus i pojechałem na obszary z wypiętrzeniami ziemi, charakterystycznymi dla terenów powulkanicznych. Nad morzem natknąłem się na pozostałości po fortyfikacjach z XVII w., chroniących teren przed piratami. Nawet z dala od ludzi można spotkać tu kapliczki, w których nie ma krzyża z Chrystusem, ale postać Matki Boskiej z dzieciątkiem Jezus.

Brazylia
Brazylia to potężny kraj, w którym żyje 201 min ludności. 54 proc, mieszkańców stanowią biali, 39 proc, mulaci, 6 proc, czarni, z tego 80 proc, chrześcijanie. Bieda i bogactwo uczestniczą tam w życiu na co dzień.
Brazylia jest postrzegana jako kraj, który rozwija się ekonomicznie i politycznie. Mówi się, że jest-obok Indii i Chin – motorem światowej gospodarki.
Nad stolicą Rio góruje Chrystus, umiejscowiony na wzniesieniu o wysokości 710 m n. p. m. Zwykle spowijają go mgły, powstające z powodu chmury ciepła unoszącej się nad oceanem, która natrafia na chłodniejsze powietrze odbite od skały i powoduje kondensację pary wodnej. Chrystus jest zawsze oświetlony. Żeby zobaczyć go z bliska, trzeba udać się na górę kolejką linową, a potem szynową.
Brazylia to głównie Karnawał w Rio, festiwal samby i nagiego ciała, które tam nie jest wstydem. Karnawał oczywiście zaskakuje. Człowiek sobie wyobraża, że on tak wygląda, ale jak się już z nim zetknie, to mówi: „Ale to jest piękne”. To nie może się nie podobać.

Urugwaj
Dość blado – w porównaniu z karnawałową Brazylią – wypada Urugwaj, zamieszkały w 88 proc, przez potomków imigrantów hiszpańskich i włoskich. Choć to najbardziej europejski kraj w Ameryce Pd., stopa życiowa jest wysoka, to ludzie są głównie rolnikami. Po przybyciu na te ziemie zmienili wszystko tak, jak mieli u siebie. Warunki klimatyczne mają bardzo dobre, ziemię też. Na wsi panuje spokój i porządek. Żyją z uprawy zbóż i herbaty Yerba Matę, hodują bydło, jeżdżą konno, rozwijają agroturystykę. Podstawą ich jadłospisu jest mięso: wołowina, wieprzowina i baranina.

Argentyna
Argentyna to 2,7 min km kw. powierzchni i tylko 40 min ludności. Ten kraj jest dostawcą zbóż, mięsa, owiec, bydła. Na wsi pielęgnuje się zwyczaje, a gaucho, czyli pasterze bydła i owiec, to doskonali jeźdźcy.
Argentyna to też kraj piłki nożnej i papieża Franciszka. Jak w Urugwaju, tak też tu Yerba Matę jest tradycyjnym napojem. Herbatę pije się w kubkach ze skóry, do których przytwierdzona jest łyżka z klapką do zaparzania. Od kilkudziesięciu lat Argentyna jest jednym ze spichlerzy świata. Jej ogromne przestrzenie są zagospodarowane, mimo różnic klimatu od podzwrotnikowego do kontynentalnego.

Buenos Aires
Stolicą Argentyny jest Buenos Aires. Jego współczesna przeszłość to Eva Peron, socjalistka z lat 50., bliska ludowi pracy, propagatorka rozstrzygnięć socjalnych dla Argentyńczyków, którzy za to ją uwielbiali. Niestety, rozdawnictwo niepoparte wydajnością pracy doprowadziło do głębokiego kryzysu gospodarczego kraju. Po Evicie Peron została tablica pamiątkowa na grobowcu w mieście umarłych, które znajduje się w centrum Buenos. To niezwykła nekropolia, w której od pokoleń składa się w kilkupiętrowych grobowcach zwłoki członków rodzin. Do tego cmentarza wchodzi się jak do pałacu. Nad bramą widnieje napis „Requiescant in pace”. Wokół stoją wysokie budynki. Robi to ogromne wrażenie, bo nie ma na grobowcach wianków, świec ani żadnych zbędnych ozdób. W środku żywego miasta, miasto umarłych.

Falklandy
Archipelag Falklandy tworzą dwie duże i 700 małych wysp. Zostały odkryte w XVI w. przez Johna Davisa. Brakuje tu fabryk i przemysłu. Nie ma rolnictwa. Ludzie utrzymują się z usług i rybołówstwa. Klimat jest niesprzyjający. Świadczą o tym choćby odkształcone na trwałe drzewa. To siła wiatru kształtuje formę korony i na stałe zmienia położenie konarów.
W Cieśninie Magellana – która ma od 3 do 15 km szerokości – oglądałem jęzory lodowca. Jest ich wiele. To góry pokryte śniegiem i lodem, który się przemieszcza, a potem przez dziesiątki czy setki lat schodzi do wody.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie Patagonia, przestrzeń niezwykłej urody. Poczułem tu swobodę, nieograniczoną wolność dla fauny, flory i dla człowieka. Ta kamienista ziemia bez ludzi sprowadza na mnie refleksje. To nie jest pustynia afrykańska, ale świat swoistego życia. Tu panuje inny klimat, inne powietrze i w mózgu inaczej jawi się człowiekowi świat. Dla mnie to urokliwy teren, ale nie mógłbym tam mieszkać.

Przylądek Horn
Przylądek Horn leży wokół zimnych południowych mórz. To trudny obszar z niesprzyjającą atmosferą, na którym często zdarzają się burze, sztormy, silne wiatry frontu polarno-arktycznego. Opłynięcie Przylądka Horn jest marzeniem ludzi szukających przygód. Zderzenie aktywnego prądu, który powstaje z zimnej masy powietrza z Antarktydy, z ciepłymi masami powietrza znad Atlantyku i Oceanu Spokojnego wywołuje zawirowania i powoduje, że morze jest niespokojne. Często żeglarze, nie chcąc opływać Przylądka, płyną Cieśniną Drake’a lub Magellana. Tam panuje cisza, spokój, piękne połączenie aktywnej strefy wulkanicznej z lodowcami zalegającymi góry na Ziemi Ognistej.

Australia i Oceania
Wiele słyszałem o Australii jako kontynencie, o jego przyrodzie i ludziach, o obszarze, który jest tylko trochę mniejszy od Europy. To wytworzyło we mnie ciekawość i wielką chęć wyjazdu tam i zobaczenia tego świata na własne oczy. Podróż, o której zawsze marzyłem, odkładałem kilka lat, bo przecież odległość od Australii jest ogromna – np. wyspy archipelagu Vanuatu obok Nowej Kaledonii, gdzie byliśmy 12 dni, dzieli od Paryża 16,7 tys. km – więc i czasu trzeba poświęcić więcej. Gdy u nas królowała szara zima, odleciałem samolotem z Warszawy (z międzylądowaniem
w Dubaju) do Sydney. Na miejscu byłem po 30 godzinach. Najpierw przez 12 dni pływałem po Oceanie Spokojnym, a potem wróciłem na kontynent, by przez dziesięć dni camperami (autami z możliwością skromnego przenocowania) poznawać życie Australii i jej mieszkańców.

Sydney
Objazd kontynentu zacząłem od największego miasta Australii, którego aglomeracja wynosi 4,5 min, podczas gdy cała ludność kraju – 22 min. To Sydney. Położone między Pacyfikiem a Górami Błękitnymi powstało w 1788 r. Jego część stanowi Port Jackson, największa naturalna zatoka (55 km kw.), a także liczne plaże (około 100), w tym słynna Bondi Beach. Nadmorskie promenady kuszą plażami, które bywają zabezpieczone siatkami chroniącymi przed rekinami, jak np. na pięknej plaży w Manly.
Kultowym miejscem, do którego zdążają turyści z całego świata jest Opera House, ulokowana w pobliżu Harbour Bridge-jednego z największych na świecie mostów łukowych (rozpiętość 496 m) zbudowanego w 1932 r. Opera spełnia funkcję kulturową. Wokół niej tętni życie turystyczne zarówno w dzień, jak i w nocy, dzięki oświetleniu, które podkreśla nowatorską bryłę wpisującą się w panoramę miasta. To wrażenie na zawsze pozostaje w pamięci i nie tylko podkreśla akcent stricte architektoniczny, ale buduje , ale buduje markę miasta, ściągając rzesze cudzoziemców z całego świata.
Będąc w Sydney, nie można pominąć słynnego miejsca upamiętniającego australijskie siły zbrojne z I wojny światowej, czyli ANZAC War Memoriał. Pomnik znajduje się w Hyde Park, dzielnicy biznesowej na wschodnich obrzeżach miasta.
Istotnym akcentem stolicy kontynentu jest katedra Najświętszej Maryi Panny. To największy kościół Australii, wybudowany w stylu neogotyckim (od 1930 r. bazylika mniejsza), dwukrotnie odwiedzany przez papieża Jana Pawła II.
Sydney to jedno z tych miast świata, które mają swoją wieżę. Tower została otwarta w 1981 r. i mierzy 309 m wysokości. Jej oszklona kopuła pozwala upajać się widokiem panoramy. Podobne miejsca widziałem m.in. w Toronto w Kanadzie, w New Yorku, Paryżu, Barcelonie, Berlinie i teraz w Sydney.asta, ściągając rzesze cudzoziemców z całego świata.

Góry Błękitne
Z Sydney camperami ruszyliśmy do Brisbane. Trasa wiodła przez Góry Błękitne porośnięte w przeważającej części drzewami eukaliptusowymi, z których wydziela się charakterystyczny delikatny olejek. Przez to, przy częstych opadach i lekkich mgłach sprawiają wrażenie, że są błękitne. Stąd nazwa gór, w których odkryto – i objęto ochroną parku narodowego – jaskinie. Noszą nazwę Jenolan Caves, jest ich około 300 i są najstarszymi otwartymi jaskiniami na świecie. Liczą ok. 340 min lat. Wchodzi się do nich korytarzami wykutymi wewnątrz, dobrze oświetlonymi, dzięki czemu stanowią największą atrakcję turystyczną Australii.
Do jaskiń, które ciągną się na długości 6 km, prowadzą korytarze. Wysokość jaskiń sięga od kilku do kilkudziesięciu metrów. Ich wnętrza wypełniają formacje krasowe takie jak: zwisające stalaktyty, heliktytowe nacieki o fantazyjnych formach drzewiastych czy też stalagnaty przyjmujące formy kolumn.
W Górach Błękitnych natknęliśmy się na wodospady, uskoki skalne, wypiętrzenia. Na terenie stanu Nowa Południowa Walia, około 100 km od Sydney, znajduje się formacja skalna Trzy Siostry, która dominuje nad resztą przestrzeni. Położona u wlotu do doliny Jamison Valley, składa sie z trzech skał: Meehni, Wimlah i Gunnedoo – każda ponad 900 m n.p.m. Powstały w wyniku erozji piaskowca. Obok gór, wrażenie na turystach robią urokliwe piaszczyste plaże, przerywane formami skał wulkanicznych. W utworzonym w ten sposób pięknym miejscu człowiek czuje się bezpiecznie. Ku naszemu zdziwieniu, te plaże są w małym stopniu oblegane, gdyż nie ma tam ludzi. Za to otaczająca roślinność i różnorodność oraz aktywność ptaków zachwyca.

Australijczycy
Na kontynencie australijskim mieszka 22,5 min ludzi, z tego 100 tys. aborygenów, którzy mają specyficzny sposób myślenia. Według nich człowiek powinien dbać tylko o dzień dzisiejszy i to, co jest mu konieczne do życia. Jeśli w Australii panują temperatury między 25 a 40 stopni, to wystarczy, że zbuduje sobie dom z liści i gałęzi, i nie rozumie, po co białym w miastach tak wysokie wieżowce. Nie rozumie też, po co robią zapasy. Aborygeni uważają, że wystarczy zjeść to, czego potrzebują dziś, a jutro znów upolują lub zdobędą strawę. Wiedzą, że natura daje tyle, by wystarczyło bez konieczności robienia zapasów. Nie martwią się o jutro, bo przecież nie zabraknie i ryb, i małży, i ptaków, a panujące temperatury nie wymuszają na nich jedzenia tłustych posiłków, bowiem nie tracą energii. Stąd świat białych ludzi i starych mieszkańców Australii to dwa odmienne światy i dwie zupełnie różne filozofie. Miłośnicy natury żyją jak zagubione istoty, bez potrzeb duchowych wyższego rzędu. Ich ograniczają się do metody: żyj tak, aby przetrwać. Jednak, choć związani ściśle z naturą i korzystający z tego, co ona wytwarza, zaczynają korzystać z cywilizacji. Ich czysty związek z przyrodą nieco się zmienia i nierzadkim obrazkiem jest widok Coca Coli, która dociera nawet do najodleglejszych wysp Oceanii.

Zakończenie
Odbyłem kilkadziesiąt podróży w różne zakątki świata. Wydałem 26 albumów, w których utrwaliłem swoje przeżycia. Mam nadzieję, że choć lata mijają, jeszcze wiele przede mną. Teraz wybieram się do Chin i Tybetu Do zobaczenia po powrocie na kolejnej wystawie.
Stefan Piosik

Wydawca katalogu: Gorzowskie Towarzystwo Fotograficzne: ISBN 978-83-947903-0-6, Tekst: Stefan Piosik, Opracowanie katalogu: Marian Łazarski, Kurator wystawy: Marian Łazarski