Zawsze wolałem pracować w studuio. Odziela ono ludzi od otoczenia. Stają się w pewnym sensie… symbolami samych siebie. Często mam wrażenie, że ludzie przychodzą do mnie po zdjęcia tak, jakby przychodzili do lekarza albo wróżki, żeby im powiedziano, co z nimi jest, a więc zależą odemnie. Muszę im pomóc. Inaczej nie ma czego fotografować. Skupienie musi pochodzić ode mnie i wchłonąć ich. Czasami siła ta rośnie tak niesłychanie, że zapominamy o wszystkim, co się dzieje dookoła. Czas zatrzymuje się. Przeżywamy krótką, intensywną, intymną znajomość, ale nie zdobywamy jej. Nie ma historii…, ani przyszłości. I gdy sens się kończy, gdzy zdjęcie jest gotowe – nic nie zostaje prócz fotografii… fotografii i pewnego zażenowania. Wychodzą i już ich nie znam, ledwie słyszałem co mówili. Jeśli tydzień później spotkam ich na gdzieś, nie oczekuję by mnie poznawali. Bo nie mam poczucia, że z nimi byłem. Przynajmniej ta część mnie, która z nimi była… jest teraz na fotografii, a a zdjęcia są dla mnie rzeczywiste na sposób, który jest ludziom niedostępny. To przez zdjęcia ich poznaję. Może leży to w samej naturze fotografa? Nigdy naprawdę nie o mnie chodzi, nie muszę niczego wiedzieć. To wyłącznie kwestia rozpoznania*
Richard Avedon
* Susan Sontag / O fotografii / Przełożył Sławomir Magała, 1986
Na podstawie katalogu wydanego przez Galerię pf, Brak numeru ISBN