„Dziennik podróżny” można uznać za rozwinięcie powstającego od ponad dwudziestu lat „Kalendarza szwajcarskiego, rok 1912” – jest to zapis nieustającej wędrówki Lecha, tyle, że nie jest to jedynie podróżowanie związane z pokonywaniem geograficznych odległości, ale też swoista podróż w czasie, pełna wspomnień, nostalgii i przeżytych kiedyś emocji. Ich wewnętrzne ciepło powoduje, że zaczynamy odczytywać w tych fotografiach emocje bliskie również nam samym. Poetyckość tych fotografii dodatkowo potęgowana jest przez aurę, przypominającą do złudzenia fotografię z przełomu XIX i XX wieku, choć ostatnio jego styl stał się bardziej dokumentalny. Zazwyczaj zdjęciom reprodukowanym w katalogach wystaw towarzyszą krótkie zapiski z „dzienników podróżnych” pisanych do Roberto Michaela, tłumacza z Paryża, które w sposób naturalny wyznaczają granicę tego, czego za pomocą fotografii już oddać nie można
Fotografie Lecha to głównie fragmenty pejzaży, elementy banalnej raczej rzeczywistości, czasem portrety, zawsze jednak zrobione w najbliższym otoczeniu. Tym, które bezpośrednio sąsiaduje z naszym życiem. Ale w tym wykonaniu zwykłość staje się niezwykła, nabiera bardzo metaforycznego charakteru, a czasem cech wręcz mistycznych. Jednocześnie fotografie te pełne są niespotykanej swobody i spontaniczności. Wszystko, co zawiera się w tych obrazach pozostanie zawsze poza czasem i mimo swej współczesności jakoś do niej nie przystaje, a raczej to współczesność z trudem stara się w niej odnaleźć.
Andrzej Jerzy Lech – Dziennik Podróży w Yours Gallery
Nieustająca wedrówka Andrzeja Jerzego Lecha
Przeglądając wielokrotnie pożółkłe fotografie z początków XX wieku nigdy nie potrafiłem okreslić ich niezwykłej mocy przykuwania mojej uwagi i jednocześnie nigdy nie potrafiłem pogodzić się z tym, że tamta fotografia odeszła nieomal na trwałe.
Andrzej Jerzy Lech to jeden z nielicznych (a może i ostatnich?) artystów, którzy przywracają wiarę w szczerość i autentyczność fotografii. Nie chcąc się pogodzić z kierunkami, w których podążają ścieżki współczesnej fotografii, Lech świadomie wrócił w początkach lat 80. (XX wieku!) nieomal do samych korzeni. Umożliwiła mu to nie tylko kamera „Super Ikonta” z 1934 roku na format 6×9 cm, ale przede wszystkim „fotograficzne myślenie” wyniesione z ostrawskiej pracowni Borka Sousedika, u którego studiował.
Powstający od ponad dwudziestu lat „Kalendarz szwajcarski, rok 1912” to zapis nieustającej wędrówki Andrzeja Jerzego Lecha. Tyle, że nie jest to jedynie podróżowanie po Polsce, Niemczech czy Ameryce związane z pokonywaniem kolejnych odłegści, ale i swoista podróż w czasie. Podróż w przeszłość pełna wspomnień, nostalgii i przeżytych kiedyś emocji skupionych teraz w prawdziwie miniaturowy format stykowych kopii, tonowanych w przywołujacym niezwykłe ciepłe wrażenia herbacianym barwniku. Wszystko to sprawia, że identyfikujemy się z opowieściami, jakie Lech przedstawia w swoich fotografiach. Powodują one, że odnajdujemy w nich karty naszego rodzinnego albumu, a jego nostalgie stają się naszymi. Dodatkowo zdjęciom reprodukowanym w katalogach wystaw Lecha towarzyszą krótkie zapiski z „dzienników podróżnych” pisanych do Roberto Michaela, tłumacza z Paryża, bedące czymś w rodzaju dopowiedzenia tego, co nie zdołało się już „zmieścić” na fotografii, a może raczej czego fotografia wyrazić już nie sposób. To notatki, które my też sporządzamy w myślach każdego dnia. Tylko, że nam zazwyczaj brakuje odwagi by je zapisać.
Fotografie z „kalendarza” to głównie fragmenty pejzaży, elementy banalnej raczej rzeczywistości, czasem portrety, zawsze jednak zrobione w najbliższym otoczeniu. Tym, które bezpośrednio sąsiaduje z naszym życiem. Ale w tym wykonaniu zwykłość staje się niezwykła, nabiera bardzo metaforycznego charakteru, a czasem cech wręcz mistycznych. Jednocześnie fotografie te pełne są niespotykanej swobody i spontaniczności potęgowanej jeszcze przez nieprzewidywalne „zacieki światła” pochodzące z dziurawego miecha.
Wszystko, co zawiera się w tych fotografiach pozostanie zawsze poza czasem i mimo swej współczesności jakoś do niej nie przystaje, a raczej współczesność z trudem stara się w niej odnaleść. Dlatego Andrzej Jerzy Lech pozostanie dla mnie jednym z ostatnich wędrujacych fotografów z przelomu XX i XX I wieku.
Ireneusz Zjeżdżałka, 16 listopada 2001 roku
tekst zaczerpnięty z internetu