“Fotografie z Australii, Indonezji i Singapuru”

Stefan Piosik

Celem mojej kolejnej podróży życia była Australia Zachodnia oraz Indonezja. 5 stycznia wylecieliśmy z Warszawy do Kuala Lumpur w Malezji i stamtąd do Perth na zachodnim wybrzeżu Australii. 26 stycznia wróciliśmy z Singapuru.
Na początku naszej wyprawy dwa dni spędziliśmy na zwiedzaniu drugiego pod względem liczebności po Sydney miasta Australii – Perth. Z obszarem przyległym liczy ok. 2 min ludności. Sydney jest centrum administracyjnym i przede wszystkim gospodarczym oddziałującym na całąAustralię. Ma przewodnią funkcję i to widać. W mieście żyje ok. 4,5 min ludności. Perth jest więc o ponad połowę mniejsze.
Byliśmy tam w pięknym muzeum powstawania i zagospodarowywania Australii. Początek to XVIII w. kiedy z Europy zaczynają przyjeżdżać ludzie i zasiedlać teren. XX w. reprezentuje pomnik walk z czasów II wojny światowej. To patriotyczne odniesienie się do tych okolic. Ogromna Australia, obszarowo prawie j ak Europa, liczy tylko 3 0 min mieszkańców. Zaludnienie jest więc bardzo niskie, bo duży obszar stanowią niezagospodarowane pustynie. Ale tam, gdzie jest jakaś możliwość, funkcjonują farmerzy i osiągają dobre wyniki.

Australia jest bardzo uporządkowana. Istnieje prawo i egzekucja prawa. Sprawują ją strażnicy miejscy bądź policjanci. Nie ma tam żadnych niedopałków na ziemi czy czegokolwiek innego. Gdyby ktoś tak zrobił, a został zauważony przez stróża porządku, płaci wysoką karę. Ta kara jest bardzo dotkliwa. A ponieważ wiele miejsc jest monitorowanych, ludzie wiedzą, co ich czeka. Byliśmy w Perth w okresie, gdy odbywał się tam festiwal młodzieży. Atmosfera swobodna, a mimo to nie zdarzyło się, by ktoś znajdował się pod wpływem jakichkolwiek środków. Nie zauważyłem żadnych niebezpiecznych zachowań, które nie mieściłyby się w granicach prawa. To kraj bardzo przyjazny człowiekowi. Ludzie wzajemnie się obdarowująuśmiechami i pozdrowieniami. To bardzo sympatyczne, a człowiek cieszy się, że jest w takich okolicznościach i środowisku.
Gospodarka w Australii w dużym stopniu oparta jest na rolnictwie, ale też na usługach i trochę na kopalnictwie głównie tam, gdzie w grę wchodzą szlachetniejsze minerały wykorzystywane do celów przemysłowych. Ważną gałęzią jest też turystyka. W tej chwili Australia cieszy się dużym zainteresowaniem ludzi z całego świata, także z Polski. Od nas leci się tam dość długo, bo około 20 godzin i więcej, ale coraz częściej trafiają tam Europejczycy.
Odległość przy obecnym samolotowym transporcie nie ma tak dużego znaczenia, a i ceny też nie sąbardzo wysokie.
W czasie poprzedniej wycieczki do Australii byliśmy na wschodnim wybrzeżu i penetrowaliśmy kontynent samochodami. Wypożyczyliśmy kampery z możliwością spania i sami byliśmy kierowcami. W wyjazd wpisane były różne niewygody łącznie z tym, że czasami nie będzie możliwa  zaspokojenia podstawowych potrzeb mycia czy higieny w ogóle. Ale godzimy się z tym, musimy mieć świadomość, że to nas spotka i nie narzekamy.

Płyniemy statkiem pasażerskim z Perth na północ Australii i odbijamy na Wschodni Timor, wpływając na wyspy Indonezji. Nie wracamy do Perth, a docelowo docieramy do Singapuru. To jakieś sześć, siedem tysięcy kilometrów, co zajmuje nam trzy tygodnie na morzach i oceanach, właśnie z przerwami na wpłynięcie do portów i zwiedzanie ich.
Z Perth wypływamy na Ocean Indyjski i kierujemy się na północ. A tam była temperatura ok. 25 stopni, to tu gwałtownie zaczyna wzrastać i na drugim przystanku na oceanie dopada nas 43-43,6 stopni. Na dowód tego mam zdjęcie ze wskaźnika elektronicznego. Te temperatury były dokuczliwe i one się utrzymywały w rejonie Australii. Ale docieramy do nadmorskiej miejscowości Geraldton. Statek zakotwicza przed portem na redzie. Łodziami płyniemy do brzegu. Troszkę zwiedzamy ląd. Zażywamy kąpieli morskiej. Woda bardzo ciepła, choć mamy styczeń
i przypłynęliśmy z zimy europejskiej. W tym czasie zaczyna się tam lato, więc temperatura rośnie.

Na północy w rejonie Darwin byliśmy w rybackim gospodarstwie, ale nie w naszym rozumieniu farmy. To domek i coś obok, smażalnia czy kuchnia. Nie ma tam nadzwyczajnych obiektów. Oglądaliśmy też krokodyle.
Żeby nam je pokazać, opiekun przyczepił kawałek mięsa do tyczki ze sznurkiem i hakiem. Zwierzęta wyskakiwały na co najmniej dwa metry z rozwartą paszczą, bo one wyczuwają mięso na dużą odległość.
Kolejny dzień na morzu to czas wolny. Czytamy, opalamy się. Chmur nie ma, słońce świeci i mnie nie męczy. U nas wieczór i noc kojarzy się z chłodem, a tu woda ma 25 stopni, natomiast na zewnątrz 28-30, więc trzeba być w klimatyzowanym pomieszczeniu. Nie fotografuję, bo na wodzie obiektów do fotografowania nie ma. Myślałem, że spotkam tam jakieś życie w oceanie, może walenie czy delfiny, ale niestety. To było dla mnie zaskoczeniem. Nie wiem, z jakiego powodu tak się dzieje. Może tam nie ma warunków do życia dla tych gatunków. Może musi być trochę chłodniej, bo ryby lubią chłodniej sze prądy, ale przecież będąc na Madagaskarze u brzegu Afryki Pd. jednak spotkałem walenie i delfiny.
O ile na tym obszarze australijskim wody są przykładnie czyste to tam, gdzie zmierzamy, w Indonezji, jest tragedia i niewyobrażalny dramat. Jednak nakaz i kara powodują dbałość ludzi o ziemię, a wyspy indonezyj skie są straszliwie zaśmiecone, tak jak np. Bali uznana za raj na ziemi. Ale piękno bez wątpienia jest. To obszar o dynamicznym wzroście drzew i roślinności. Ma też groźne uroki, czyli wulkany. Na jednym z nich byliśmy.
Kiedy dotarliśmy pod równik, wilgotność powietrza sięgała 90 stopni, występowały burze. Akurat nasza kabina została zalana dwa razy, bo statek był stary, miał dziury i od góry się przelewało. Dwa razy mieliśmy z żoną pobudkę w nocy i musieliśmy wzywać obsługę.

Każdy dzień naszej podróży był inny, ciekawy w swoisty sposób, bo przed nami roztaczał się wciąż nowy teren, otoczenie, przyroda. Na Timorze Wschodnim spędziłem dzień i zaliczyłem podej ście 500 schodów do pomnika Jezusa Chrystusa, który stoi na postumencie w kształcie kuli ziemskiej z rozpostartymi rękoma jak w Rio de Janeiro czy u nas w Świebodzinie. Towarzyszył mi indonezyjski przewodnik, ponieważ nikt z uczestników nie chciał podjąć się tego wyzwania. Schody były dość wysokie, niektóre nawet do 40 cm, a więc nienormatywne, bo wykute w skale. Przyznam, że to był spory wyczyn i duży wysiłek. Pomnik znajduje się na cyplu półwyspu wcinającego się mocno w morze. Skałę opływa z trzech stron woda, a na jej szczycie stoi pomnik. Timor Wschodni to już część chrześcijańska, Timor Zachodni – muzułmańska. Nie czuliśmy jednak napięcia między nimi, bo powołane państwo funkcjonuje na gruncie prawa międzynarodowego. Ludzie są życzliwi, cieszą się z obecności turystów. Wiedzą, że ich brak oznacza biedę. Timor nie jest państwem o gospodarce wytwórczej, a źródłem przychodów sąusługi
i tury styka właśnie. Stąd turysta jest mile widziany.
Jeśli chodzi o rozwój techniki, a więc samochody, motocykle, nie widziałem znaczącej różnicy między Australią, natomiast ludzie są inni. Z wyglądu to już Azjaci z urodą charakterystyczną dla Wysp Indonezyj skich.
Jeden dzień poświęciliśmy na wycieczkę objazdową objazdową niewielkim busem. Drogi tam są nieeuropejskie, ale bus sobie radził. Jechaliśmy blisko skał, jakieś 30-40 m nad morskim urwiskiem.

Kolejny dzień spędziliśmy już na statku, a następny na indonezyj skiej wyspie Komodo.
W czasie wycieczki do lasu tropikalnego zrobiłem wiele zdjęć, m.in. waranów. Później dowiedziałem się, że ze względów bezpieczeństwa wycieczki zatrzymuje się tam, gdzie te zwierzęta poruszają się w stanie wolnym. To reakcja naukowców, którzy widzą, co dzieje się na planecie i optują, by nie tworzyć swoją obecnością jakiegokolwiek nie zakłócać naturalnego życia zwierząt, zagrożenia ani dla fauny, ani dla flory.
Kiedyś tych wycieczek było mało, teraz jest ich znacznie więcej, więc musimy zadbać o ziemię, bo straszliwie ją niszczymy, szczególnie przez to, co przemysł i nasze otoczenie wydala, czyli śmieci i brak rekultywacji. W wielu biedniejszych krajach nie ma ustaw regulujących zbiórkę odpadów i dbałości o środowisko. W wodach mórz
i oceanów jest coraz więcej plastiku. Powiem, że jest go przerażająco dużo. Kiedy pojechaliśmy na wyspę Bali, by zobaczyć, ten reklamowany pod koniec XX w. raj na ziemi, zobaczyliśmy tyle plastikowych odpadów, że nie można było nurkować. Przekonaliśmy się o tym, gdy wynajęliśmy łódź. Część z nas chciała nurkować. Ja w tym czasie poszedłem w góry w poszukiwaniu podgatunku jelenia. Chciałem zrobić mu zdjęcie. Gdy po około dwóch godzinach wróciłem nad brzeg, zobaczyłem siedzących kolegów, którzy kilkunastu próbach zrezygnowali z podziwiania podwodnego świata, bo nie byli w stanie przedostać się przez hałdy odpadów, by oglądać zwierzęta rafy koralowej.
Weszliśmy i niestety, tyle było śmieci i plastików, że nie szło płynąć – powiedzieli.
D
oszedłem do wniosku, że jeśli człowiek dalej będzie tak postępował ze środowiskiem, to sam siebie niedługo unicestwi. To co się dzieje na naszych oczach, to początki zagrożenia dla życia ryb i zwierząt wodnych.

To co się dzieje na naszych oczach, to początki zagrożenia dla życia ryb i zwierząt wodnych.
Na wyspie nie było ludzi, ale jakiś zespół architektury hinduistycznej sprzed wieków. Nie wiem czy sprzed pięciu wieków, czy starszy, ale to co tam pozostało, budziło refleksję o czasie i przemijaniu tych, którzy stworzyli to materialne dziedzictwo.
Trafiliśmy też na wyspę Ujung Pandang, gdzie obejrzeliśmy wodospad. Wiedzie do niego piękne i kręte podejście z bardzo bujną roślinnością strefy równikowej. Byliśmy w grocie bez oświetlenia, w której trzeba było wykazać się rozwagą
i umiejętnością chodzenia. Z tego wodospadu spływają ogromne ilości wody, która powstaje wysoko w górach. Wyspa otoczona jest wodą.
W małym miasteczku działajątargowiska z owocami i rybami, a w nowoczesnym mieście jest nawet ulica złota, czyli miejsce, w którym sprzedaje się kosztowności. Niezwykłe wrażenie robi stare miasto i wąskie uliczki, nie szersze niż 1,5 m. Tyle wystarczyło, by przeszedł nimi prowadzony przez pana osioł. Stare miasto tętni życiem, ale obok rozwija się nowe, ze świecącymi neonami. Krajobraz wyspy tworzą też wioski i uprawiane na tarasach pola ryżowe. To rejon muzułmański, więc widać wiele nowych meczetów i minaretów. Słyszeliśmy też muezzina i bardzo głośne nagrania jego modlitw. Prawdopodobnie głos wzmacniano głośnikami, żeby był dobrze słyszany z dużej odległości. Ta ich tradycja to dla nas coś innego, nawet powiedziałbym, że ciekawego.
Probolinggo to miasto w Indonezji na Jawie nad cieśniną Madura w prowincji Jawa Wschodnia. W tym rolniczym regionie uprawia się: trzcinę cukrową, indygo, kawę, ryż, mango. Działa przemysł spożywczy, włókienniczy i chemiczny. Ludzie utrzymują się z rybołówstwa i rzemiosła artystycznego, wyrabiająsarongi i trudnią się garncarstwem. Probolinggo to też ważny węzeł komunikacyjny i port morski.

Jawa jest najbardziej zagospodarowana, uprzemysłowiona na najwyższym poziomie. Ludzie jednak pozostają sobą i utrzymują swoje zwyczaje. I tak jest na terenie całej wyspy. Przejechaliśmy po niej kilkaset kilometrów samochodem i na całej długości mieliśy podobny bałagan pod nogami.
Wybraliśmy się do czynnego wulkanu Bromo, który już kilka razy wybuchał, siejąc zniszczenie w ogromnej skali. Z odległości kilkuset metrów obserwowaliśmy gazy i parę unoszącą się z krateru. Pod nim pobudowany jest buddyjski klasztor. Widocznie mnisi uznali, że jeśli pójdą do drugiego świata, to i tak się przeobrażą, zgodnie z zasadą reinkarnacji. Ja sobie tłumaczę tak powód, dla którego oni tam się osiedlili. Może na zasadzie: „Buddo, my tobie ufamy, ochronisz nas albo weźmiesz do siebie, do tego drugiego lepszego życia.” Więc jest nadzieja, a ona niesie radość. Co prawda, nie spotkaliśmy się z mnichami bezpośrednio, ale widzieliśmy ich. Obszar, w którym się znaleźliśmy, jest niezwykle urokliwy. Tworzą go i góry, i pola w tej górskiej przestrzeni, ale też ślady po wyciekach lawy z czynnego wulkanu, zadziwiająco płaskie, szokujące swą równością.
Widzieliśmy też konie, które szły w zaprzęgu lub używano ich do jazdy wierzchem. Stwarzało to znów wrażenie łączności z czasem przeszłym, gdy nie było jeszcze maszyn, samochodów, traktorów. Dziś w Polsce koma na polu się me zobaczy. Czas nam umknął, minęła kolejna epoka rozwoju, która miała tylko kilkadziesiąt lat. Tyle wystarczyło, by z naszych pól znikły krowy, kozy, konie i zaprzężone w nie wozy.
Na wyspie mieszkają ludzie. Mają wspaniale zagospodarowane tarasy ziemne z własnym nawodnieniem. Taras jest tak zrobiony, że ta woda spływa po stoku góry uformowanym w półki. To jest niewyobrażalne, gigantyczne przedsięwzięcie, dlatego składam im ukłon największego szacunku dla tych nagich stóp, które tam chodziły i te tarasy budowały. Uprawiają ryż, trochę ziemniaków dla siebie, a nadwyżki sprzedają. To niewyobrażalne dla ludów południowo-wschodniej Azji. Taka ogromna liczba ludzi potrafi się wyżywić i funkcjonować na tym świecie. Cywilizacja, mechanika i technika uprościła ludzki wysiłek, ale kiedyś i teraz na tamtych obszarach ludzie muszą pracować własnymi rękami żeby jeść.

Ich kuchnia oparta jest na warzywach. Jedzą w większości wegetariańskie potrawy, które utrzymują w dobrej kondycji i zdrowiu, co mnie osobiście bardzo odpowiada, a to dzięki dr Ewie Dąbrowskiej, która preferuje taką dietę i mnie do niej przekonała: dużo warzyw i owoców, a najmniej mięsa. Oczywiście, przyprawy robią swoje . Jestem pełen podziwu, bo choć nie jestem ich znawcą, to wiele z nich tworzy szczególną kompozycję smakową w zupie czy innej potrawie. Soli się dużo nie używa. Cukru też. Ich przyprawy mająposmak słodkości i dzięki temu potrawy mają właśnie lekko słodkawy smak z różnymi odcieniami. Moja obecność tam była za krótka, bym mógł poznać się na tym i mówić o ich kuchni więcej. Ale jestem zwolennikiem lżejszego, nietłustego jedzenia. Wszystko co tam jadłem, j adłem z przyj emnością i nigdy nie czułem się źle, nie zaznałem sensacji żołądkowych. Nikt z   nas nie był   też     specjalnie   na   cel wyprawy szczepiony. Surabaya to   stolica prowincji Jawa Wschodnia. Z przedmieściami liczy ok. 5 min mieszkańców. Tu zetknąłem się z typowym miastem wielokulturowym, jakkolwiek z absolutną dominacją Islamu. Pokazuje to zdjęcie kościoła katolickiego, akcent   hinduistyczny   w     obiekcie   sakralnym     i   elementy   animizmu,   czyli tradycyjnego wierzenia ludowego, które było podbudową dla rozwoju późniejszych religii. Z pobliskiego Semarang udaliśmy się do oddalonej około 120 km na zachód największej świątyni buddyjskiej w Borobudur. Składa się z dziewięciu ułożonych platform, sześciu kwadratowych i trzech okrągłych, zwieńczonych centralną kopułą. Ozdobiona 2 672 płaskorzeźbami i 504 posągami Buddy. Centralną kopułę otaczają 72 jego posągi, a każdy siedzi w perforowanej stupie   średnicy około 5 m. Obiekt przeszedł remont w 1973 r. i   został wpisany na   listę Światowego Dziedzictwa Unesco.         Stanowi miejsce kultu   i pielgrzymek, a   przede wszystkim   jest   jedną   z   najczęściej odwiedzanych   atrakcji   turystycznych w   Indonezji. Z tego też powodu jest narażony   na   wandalizm   ze     strony odwiedzających.  Pomimo znaków ostrzegawczych, aby niczego nie dotykać, regularnie przesyłanych przez głośniki ostrzeżeń, mimo obecności strażników, często zdaża się niszczenie płaskorzeźb i pomników, a nie istnieje system ograniczający liczbę dozwolonych dziennie odwiedzających.

Jestem zachwycony tamtejszą filozofią spokoju i ciszy, a nie walki. My niestety, wciąż walczymy. Na wszystkich polach. Inna sprawa, że walka zmierza do ulepszania, pobudza konkurencyjność, a ta dąży do doskonałości, ale czy to j est potrzebne na taką skalę?
Ostatni etap naszej wyprawy to Singapur. Dotarliśmy tam w 22 dniu podróży i spędziliśmy kolejne dwa. Przez ten czas zwiedziliśmy miasto i wyspę. Metropolia liczy 7 min mieszkańców i jest uznana za najnowocześniejszą na świecie. Może stwierdzenie trochę na wyrost, ale to zarządzający nim stworzyli warunki, by myśleć w ten sposób, chociażby przez fakt budowy metra na kilku poziomach. W związku z tym zmniejszono ruch miejski i ludzie przemieszczają się pod ziemią. Nad nią górują wieżowce. Z uwagi na brak ziemi, zbudowano sztuczne wyspy. Stworzono świat parków, roślin na konstrukcjach z betonu, stali czy szkła, tworzący zamknięte obiekty. Ciśnienie w nich, powietrze, wilgotność i skład struktury chemicznej powietrza jest dopasowane do roślinności tam hodowanej. Trudno to nawet opisać. Mogą to trochę wyjaśnić zdjęcia, którymi dysponuję. Na wieżowcach działają baseny, na dachach rosną drzewa, a wszystko pięknie oświetlone. Największe wrażenie wywarł na nas nocny koncert znanych oper, również muzyki Straussa. Na konstrukcjach, o których wcześniej wspominałem, a które obrazowały potężne, wysokie na kilkadziesiąt metrów drzewa, zawieszono migające światła. Sprawiały wrażenie wybuchów pirotechnicznych. Koncert trwał 1,5 godziny i cały czas wszystko migotało. Wyjątkowość sytuacji polegała na tym, że słuchaliśmy go nocą, leżąc na chodnikach, których temperatura wskazywała 30 stopni.
Nikt nie miał swojego miejsca. Każdy kładł się, gdzie chciał. Ja najpierw stałem, później usiadłem, ale gdy zobaczyłem, że wszyscy leżą, więc też się położyłem. Zdziwienie moje było ogromne, bo chodnik był po prostu jak podgrzany. Temperatura na równiku zawsze ma nocą 30 stopni, a w dzień około 40-43. Deszcz pada ciepły. Człowiek jest nieprzyzwyczajony do tego, z czym się spotyka, stąd to zupełnie inne wrażenie.
W Singapurze obejrzeliśmy park, który prezentował Afrykę, Azję, Amerykę Południową, pełen rzeźb zwierząt, również z drewnianych elementów, korzeni. Wszystko w naturze, odpowiednio oświetlone. Kilometrami można było przechodzić po tym miejscu, oglądając kwiaty, nie tylko w przestrzeni poziomej, ale również na sztucznych górach, które też sprawiały wrażenie naturalnych, gdyż cała roślinność żyje. Nie ma tam liścia suchego, nie ma nic zgniłego, nic zrzuconego na ziemię, papierka czy plastiku, w przeciwieństwie do innych miejsc w Indonezji, które wcześniej oglądaliśmy. Ale aby to utrzymać, musi być regulacja prawna i jego egzekucja. Człowiek nie uformuje natury lepiej niż ona sama, ale tam odniosłem wrażenie, że człowiek naturze pomógł. Ona zrobiła resztę.

Wydawca katalogu: Gorzowskie Towarzystwo Fotograficzne ISBN 978-83-947908-6-8
Tekst: Stefan Piosik
Opracowanie katalogu: Marian Łazarski Korekta: Hanna Kaup
Kurator wystawy: Marian Łazarski Druk: Sonar Sp. z o.o. | www.sonar.pl