Stefan Piosik – “Fotografie z Chin i Tybetu”

Chiny
Przedstawiam Państwu wystawę zdjęć z kolejnej mojej wycieczki. Tym razem nie była to wyprawa, a wyjazd turystyczny z biurem podróży. Cel: Chiny – ze szczególnym uwzględnieniem Tybetu. Termin: druga połowa sierpnia – początek września 2017. Środek transportu: samolot, autobus, pociąg, prom i własne nogi.
Od zawsze interesowałem się kulturą i religią Chin, która inspirowała mnie swoimi osiągnięciami w zakresie spojrzenia na życie i świat, wyciszenia się i unikania agresji, a co za tym idzie – stresu. Wtedy lepiej człowiekowi się żyje, inaczej widzi rzeczywistość i jest zdrowszy. Interesowało mnie życie mnichów w klasztorach. Tym bardziej że na Syberii, a później w Mongolii zetknąłem się z szamanizmem, jedną z odnóg religii buddyjskiej. Podobnie jest u nas w chrześcijaństwie, z którego wywodzą się: katolicy, prawosławni, protestanci, luteranie… Wszystkie odłamy religijne mają wspólne korzenie. Byłem ciekawy, jak to jest u źródeł, czyli w Tybecie. Stąd potrzeba podróży w to niezwykłe miejsce. Prywatnie było to trudne do osiągnięcia, gdyż Ministerstwo Spraw Zagranicznych Chin wydaje tylko 3 tys. wiz rocznie. Dlatego najlepiej udać się tam z wycieczką zorganizowaną przez biuro podróży, które załatwia wizę i zapewnia przewodników. Trzeba mieć na uwadze, że Tybet od 1959 r. jest włączony do Chin. Przedtem było to niezależne państwo, nad którym władzę sprawował Dalajlama.

Chengdu – Brokatowe Miasto
Wielkim przeżyciem jest pierwsze zetknięcie się z chińską ulicą. Tego doznałem w Chengdu. To ośmiomilionowe miasto, stolica prowincji Syczuan. Ulica tam jest jedną wielką wystawą towarów, rzemiosła, wytworów artystycznych: malarzy, rzeźbiarzy, tkaczy jak również gastronomii.
Ludzie są pogodni, spokojni, chodzą w strojach tradycyjnych, ale w większości ubierają się w odzież markowych firm światowych. Jeśli chodzi o konsumpcję, odbieram ich kuchnię pozytywnie. Dwa tygodnie nie jadłem europejskiego posiłku. Na koniec czułem się zadowolony i nic mi nie doskwierało. Nie miałem także problemów wysokościowych. Architektura starego miasta jest szczególna. Wywiera pozytywny wpływ i zaciekawia turystów. W wielu miejscach znajdują się bogato zdobione mandale – motywy artystyczne harmonijnie połączone kształtami koła i kwadratu.
Ich zdobienie oparte jest na filozofii znaczeń odnoszących się do kolorów i kształtów.
Tworzenie i niszczenie to rodzaj medytacji buddysty, swoista droga jego transformacji. Ma duże znaczenie religijne. Mandale spotyka się też w architekturze zabudowy klasztornej. W Chengdu ludzie mieszkają głównie w 20, 30-piętrowych wieżowcach. W tak zaludnionym państwie jak Chiny, musi istnieć dyscyplina i porządek. To wynika z konfucjanizmu, czyli uznania przez obywatela władzy i jej odpowiedzialności za człowieka, który dostosowuje się do panujących nakazów i zakazów, wypełniając obywatelskie powinności w stosunku do państwa. Obowiązuje zasada, że nie tylko żądam od państwa, ale muszę je weprzeć. W tym niezwykłym mieście odwiedziłem też Instytut Hodowli Pandy Wielkiej, założony w 1987 r. Jako jedyny w Chinach chroni ten ginący gatunek zwierząt. Na świecie ich populacja liczy od 1,5 do 3 tys. sztuk. Poza pandą wielką w Chengdu znajdują się także pandy czerwone – przypominające pandę, lisa i szopa pracza. Głównym ich pożywieniem sąbambusowe pędy.

Leshan
150 km od Chengdu leży Leshan – miasto prowincji Syczuan. Przy zlewisku rzek Dadu He i Min Jiang znajduje się 70-metorwa figura
– Posąg Wielkiego Buddy – Da Fo wyrzeźbiona w skale 1300 lat temu. W 1996 r. została z pobliską górą Emei wpisana na listę światowego
dziedzictwa UNESCO. Jak na owe czasy to arcydzieło sztuki rzeźbiarskiej. Ten niewyobrażalnie wielki posąg jest świadectwem przetrwania religii, ale i dziełem ludzkiego talentu i uporu. Jedną z kulturalnych atrakcji w Chinach jest Opera Syczuańska z ponad tysiącletnią tradycją.
W Leshan obejrzałem spektakl Zmiana Masek. Obok śpiewu charakterystycznym obrazem jest dynamiczna zmiana masek. Jak w
naszym teatrze aktor gra scenę i wyraża swoją mimiką uczucia oraz nastrój, tak tu pokazuje to za pomocą masek. Ich zmiana następuje
tak szybko, że trudno to dostrzec. Poza tym w samym występie jest dużo elementów gimnastycznych, bardzo dynamicznych ewolucji, które mimo nieznajomości języka, są czytelnie odbierane przez widzów. Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie, przez półtorej godziny oglądając spektakl z dużym zainteresowaniem, a bez znajomości jakiegokolwiek narzecza językowego Chin, nie wyłączając urzędowego i szerzej znanego języka
mandaryńskiego.

Lhasa
Do stolicy Autonomii Tybetańskiej Lhasa lecieliśmy samolotem. Na wysokości ok. 3,7 tys. m n.p.m. zwiedziliśmy świątynię Jokhang oraz ulicę Barkhor. Byliśmy w miejscu urzędowania Dalajlamy, czyli w zbudowanym w 637 r. Pałacu Potala. To 13-kondygnacyjna budowla z kamieni, gliny i drewna. Do jej budowy nie użyto gwoździ ani innych metalowych elementów. Liczy ponad 1300 lat. Biała część pałacu to pomieszczenia Dalajlamy, czerwona – religijne centrum Tybetu z tysiącem komnat, 10 tys. kapliczek, 200 tys. różnych rzeźb. Wejście po kilku tysiącach schodów jest nie lada wyczynem, do którego trzeba być zdrowym i fizycznie przygotowanym. Sam pobyt w tym historycznym miejscu z otaczającymi nas ludźmi, którzy znajdują się w klasztorze-pałacu, przepełnionymi głęboką wiedzą filozoficzną i uprawiającymi medytacje wykraczające poza nasze wyobrażenie, był wyjątkowym doświadczeniem. Jeśli zatrzymamy się nad myślą, że linia nie ma początku i końca i że świadomość człowieka nie ma początku i końca, to ileż czasu trzeba poświęcić, aby być o tym przekonanym?
Takim właśnie kontemplacjom oddają się tamtejsi mnisi, którzy poruszają się między turystami, nie zatrzymując się i nie zwracając na nikogo uwagi. Stąd zdjęcia robi się tam raczej z ukrycia, żeby nie zakłócać panującego spokoju, nie dawać powodu do choćby niewielkiego stresu.
I ja często zdjęcia robiłem z biodra, rozumiejąc ich styl życia i nie chcąc być postrzeganym jako grubianin, który nie rozumie do końca duchowego bytu. W Potali spędziliśmy tylko jeden dzień, ale w innych klasztorach byliśmy wewnątrz, przeszliśmy przez miejsca szczególnie religijne, do których przybywają wierni – nie tylko buddyści. Jeśli chodzi o ubiór, nie zdejmowaliśmy butów, nie zmienialiśmy ubrań, bo też nikt nie szedł jakoś niestosownie odziany. W miejscach kultu religijnego wierni leżą, przesuwając ręce do przodu i podnosząc się, jakby chcieli robić pompki. Wydaje się, że ma to również na celu wykonywanie przez człowieka ćwiczeń, by dbał o zdrowie.
Religia buddyjska wymaga od wiernego odmawiania powtarzającej się frazy, modlitwy zwanej mantrą, przy jednoczesnym wprawieniu w ruch specjalnego młynka. Ludzie chodzą też z – przypominającym nasz różaniec – modlitewnym sznurem zwanym mala. Są na nim nawleczone okrągłe korale z drewna (najczęściej uzyskiwanego z drzewa sandałowego lub korzenia lotosu), kamienia, kryształu, kości lub tworzywa sztucznego. Zakończony jest symboliczną stupą. Tradycyjna, duża mala liczy sobie 108 korali. Służy do odmawiania mantr i innych powtarzalnych praktyk religijnych w szkołach skupionych wokół buddyzmu i hinduizmu. Sama nazwa mala w sanskrycie oznacza „wieniec” lub „naszyjnik”.
Mnisi buddyjscy wychowują w klasztorach chłopców od wczesnych lat młodzieńczych. Utrzymują się z datków przynoszonych przez społeczeństwo. Nie dowiedzieliśmy się, jak dokładnie wygląda dzienny rytuał mnichów. Ale bez wątpienia ich czas jest wypełniony medytacjami
i dyskusjami na tematy filozoficzne. Na Dachu Świata, czyli w Tybecie byliśmy też w świątyni Jokhang. Znajduje się tam mnóstwo rzeźb Buddy bogato złoconych, na pewno też z samego złota. We wnętrzach roznosi się zapach kadzideł i spalanego tłuszczu jaka. Daje on bardzo ważne w religii buddyjskiej światło. Wnętrze Świątyni Jokhang – w niczym nieprzypominającej wnętrza polskich kościołów – przytłacza ogromem bogactwa, liczbą rzeźb i zróżnicowaniem kształtów. Wszystko przesycone złotem, podkreśla nastrojowe oświetlenie o niewielkim natężeniu. To wytwarza odpowiedni nastrój, a człowiek czuje się tak, jakby znalazł się w innej przestrzeni. Dzięki temu doznania psychiczne i duchowe są jeszcze
silniejsze. Wywołuje to pewne refleksje, prowadzące do wyciszenia i uspokojenia napięcia.
Wokół świątyni gromadzi się wielu pielgrzymów wyznawców Buddy, ale i co oczywiste – turystów, gdyż w ostatnim czasie Chiny stały się – poprzez swój rozwój gospodarczy i osiągnięcia naukowe – miejscem, do którego chętnie zmierzają ludzie z całego świata. Gdy patrzyłem na tubylców, dostrzegałem w ich zachowaniu głęboką religijność, objawiającą się nie tylko powtarzaniem mantr, ale i demonstracyjnym obracaniem modlitewnego młynka, czyli stosowanego w buddyzmie tybetańskiego walca osadzonego na obrotowej osi. Na jego powierzchni wypisane są mantry, a zgodnie z tybetańskimi wierzeniami obracanie takim młynkiem daje ten sam efekt, jak ich recytowanie, jednak obracać można szybciej.
Do tej czynności wykorzystywano również specjalnie hodowane psy – spaniele tybetańskie, zwane psami modlitewnymi.
Ulica Barkhor to szeroki deptak, przez który przelewają się – niczym rzeka – tłumy ludzi, przy okazji dokonując zakupów rękodzieła ludowego lub innych artystycznych wytworów, a także zatopieni w myślach buddyjscy mnisi. To tam zakupiłem modlitewny młynek jako pamiątkę z Tybetu.
Chiny znane są na całym świecie z rozwoju medycyny naturalnej.
Na uniwersytecie w Lhasie znajduje się wydział z kliniką tybetańskiej medycyny naturalnej. Swoje korzenie datuje na kilka tysięcy lat wstecz. Ich doświadczenia skłaniają do refleksji, jak długą drogę przebyła chęć pomocy choremu człowiekowi. Medycyna naturalna jest oparta na znajomości ziół, ich reakcji z organizmem i wpływu na oczekiwaną poprawę zdrowia. Tradycja leczenia metodami naturalnymi jest rozpowszechniona wśród ludów Azji Centralnej, a szczególnie w Tybecie. Formy diagnozy oparte na obserwacji człowieka, dotyku konkretnych miejsc na ciele i analizie skóry, oczu czy innych symptomów zewnętrznych, które pozwalają wskazać chorobę i ewentualne jej przyczyny, a także zaordynować odpowiednie leczenie.

Przełęcz Kambala, jezioro Yamdrok, lodowiec Karola i klasztor Palkhor w Gyantse
Do przełęczy Kambala docieramy autobusem, sycąc się widokiem ogromnych przestrzeni, w tym rzeki Brahmaputra, która bierze tam swój
początek. Wszystko otoczone jest wysokimi górami, gdyż zbliżamy się do Himalajów. Zatrzymujemy się na wysokości 4794 m n.p.m. I znów podziwiamy piękne widoki ze szczytami najwyższych siedmiotysięczników. Spotykamy ludzi, hodowców owiec i jaków, do pilnowania których wykorzystują ogromne psy pasterskie. Potrafią one obronić zwierzęta przed atakami wilków.
Podjeżdżamy bezpośrednio nad brzeg Jeziora Turkusowego (Yamdrok), które stanowi wyjątkowy element w krajobrazie gór i himalajskich
szczytów. Jest jednym z czterech świętych jezior w Tybecie – Wielkich Jezior Gniewnych. Określenie mianem świętych bierze się z wierzeń
Tybetańczyków, że podobnie jak w górach, tak w jeziorach mieszkają bóstwa opiekuńcze.
Mówi się, że jezioro Yamdrok jest częścią duchowego życia Tybetu, a jeśli jego wody wyschną, Tybet nie będzie już nadawał się do zamieszkania.
Z przełęczy widok rozciąga się też na położony na wysokości 7 tys. m n.p.m masyw Nojin Kangstang, czyli jeden z himalajskich łańcuchów
górskich, z którego schodzi lodowiec Karola. W świetle słońca wygląda imponująco, gdyż szerokość czoła lodowca sięga 100 m. Swoim naciskiem wypycha małe kamienie, tworząc w konsekwencji strużki wody.
Klasztor Palkhor w Gyantse jest wzorowany na pałacu Potala. Tu swoją siedzibę ma Panczenlama, który zastępuje Dalajlamę podczas jego nieobecności w Tybecie.

Sigatse
Inną siedzibą Panczenlamy jest buddyjski zespół klasztorny Tashilhunpo w Shigatse, należący do szkoły Gelug. Znajduje się w prowincji U-Tsang i uznawany jest jako jeden z sześciu najważniejszych centrów tradycji Gelugpa. Założył go Świątobliwość Dalajlama I Gyalwa Geduna Drup w 1447 r. i wtedy stał się największym i najbardziej prężnym klasztorem w Tybecie.
Po wizycie w klasztorze Tashilhunpo odwiedziliśmy również wieś i jeden z tradycyjnych domów mieszkalnych. Za okalającym go murem na podwórzu i w dolnej kondygnacji żyją zwierzęta, a nad nimi pierwsze piętro zajmują ludzie. O ile na pierwszym poziomie znajduje się wszystko, łącznie z paszą i odchodami zwierząt (suszone w formie placków stanowią materiał opałowy wykorzystywany nie tylko do gotowania w kuchni, ale też ogrzewania mieszkania), to już tam gdzie mieszkają ludzie, wszystko utrzymane jest na wysokim poziomie higieny. Mieszkanie wyposażone
jest w meble i urządzenia domowe, ściany pokryte obrazami, ale też zdjęciami przywódców Chin.

Lhasa – Xining
Ogromne wrażenie robi jazda pociągiem, którym pokonaliśmy 1900 km. Nocowaliśmy w czteroosobowym przedziale przystosowanym do spania, niczym w naszym wagonie sypialnianym. Łazienki znajdowały się na zewnątrz przedziału. W drodze otrzymaliśmy posiłek podobnie przygotowany jak w samolotach. Również trasa z Lhasy do Xining wiedzie przez przebite tunelami góry. To pozwala skrócić drogę i rozwinąć prędkość między 150 a 200 km na godzinę. Wagony są klimatyzowane, a co ciekawe, do każdego przedziału dochodzi specjalna rurka, bowiem jedziemy na dużych wysokościach. Dzięki niej w przedziale podnosi się zawartość tlenu. Dojeżdżając do Xining, widzimy potężne obszary zagospodarowane rolniczo. To ogromnie ważne przy konieczności wykarmienia populacji przekraczającej miliard trzysta siedemdziesiąt milionów ludzi.
Xining nad Żółtą Rzeką
Xining to miejscowość nad Żółtą Rzeką. To miasto z wieloma religiami. Widzieliśmy tam nie tylko klasztory buddyjskie, ale meczety islamskie, a nawet kościół katolicki. Xining w tłumaczeniu na język polski oznacza „pokój na Zachodzie”.
W XVI w. wraz ze wzrostem popularności buddyzmu tybetańskiego stał się ważnym centrum religijnym. 25 km na południowy zachód wzniesiono największy w prowincji Qinghai klasztor Ta’er, będący świętym miejscem dla buddyjskiej szkoły Żółtych Czapek. W 1928 r. Xining ustanowiono stolicą nowo powstałej prowincji Qinghai. Pod koniec lat 50. nastąpił rozwój miasta, spowodowany powstawaniem nowych zakładów przemysłowych. W 1959 r. do Xining doprowadzono linię kolejową z Lanzhou, biegnącą w kierunku zachodnim, aż do Golmudu.

Xian
W pierwszej stolicy Chin Xian na uwagę przede wszystkim zasługuje Muzeum Terakotowej Armii z III w. p.n.e. oraz Pagoda Dzikiej Gęsi
– Dayan Ta – gdzie przechowywane są starodruki buddyjskich pism.Armia Terakotowa to figury żołnierzy i koni, czyli zbiór ponad 8 tys. postaci naturalnej wielkości wykonanych z terakoty, czyli wypalonej gliny. Kiedyś pomalowane, dziś widać na nich wpływ działania powietrza. Te, które są odsłonięte, straciły intensywną barwę, pozostałe ją zachowały. W rowach, w szyku bojowym stoją naturalnej wielkości – od 1,62 do 2,02 m – piechurzy, łucznicy, kusznicy, generałowie, urzędnicy, a nawet akrobaci, muzycy, tancerze, medycy i pracownicy cywilni. W mauzoleum znajdują
się też figury zwierząt – poza końmi – bocianów, żurawi czy kaczek. Żołnierze wyposażeni w autentyczną broń z chromowanego brązu,
mają miecze oraz groty włóczni i strzały. Są też wojskowe wozy i karoce.
Armia stoi przy grobowcu pierwszego chińskiego cesarza Qin Shi, który wymyślił sobie, że będzie pilnować jego mauzoleum. Według wierzeń, miała strzec go i pomóc władzę w życiu pozagrobowym.
W Muzeum Armii Terakotowej znajdują się też inne artefakty, narzędzia czy przedmioty, którymi posługiwano się w owym czasie w Chinach. To też budzi zaciekawienie turystów i zmusza do przemyśleń, że kilka tysięcy lat temu na tych obszarach kwitła cywilizacja, która wytwarzała nie tylko potrzebne do pracy przedmioty, ale też dzieła sztuki, świadczące o wysokim poziomie kultury. Poza murami miasta Xian znajduje się świątynia Wielka Pagoda Dzikiej Gęsi, powstała w 652 r. z rozkazu cesarza Gaozonga, z dynastii Tang. Miała być miejscem przechowywania najstarszych buddyjskich pism oraz skarbów, które mnich Xuanzang przywiózł z Indii w VII w. Otoczona parkiem, jest ulubionym miejscem
spacerów oraz modłów mieszkańców miasta, którzy żyjąc na co dzień w zatłoczo zatłoczonej metropolii, chętnie się tam relaksują, z pewnością odczuwając działanie wielowiekowej historii.
Nazwa pagody wiąże się z legendą o mnichach, którzy w okresie panującego głodu – pozostając wewnątrz – modlili się do Buddy o ratunek. Jak mówi przekazywana z pokolenia na pokolenie opowieść, w pewnym momencie miały zacząć spadać z nieba gęsi, które uratowały mnichom życie. Faktem jest, że to teren migracji gęsi z Syberii przez Mongolię do Indii. Mogło więc coś takiego się zdarzyć i trudno całkowicie podważać treść legendy.

Pekin
Z Xian do Pekinu udajemy się superszybkim pociągiem, który na trasie pędzi od 290 do 308 km na godzinę. Odległość niemal tysiąca kilometrów pokonujemy w około cztery godziny. Oczywiście, obsługa istnieje, ale praktycznie pociąg jest zaprogramowany i sterowany automatycznie.
Aglomeracja pekińska liczy około 20 mln mieszkańców. Kiedy człowiek pomyśli, że to nieco więcej niż pół Polski, trudno mu zrozumieć, jak można żyć w takim zagęszczeniu. By ułatwić ludziom funkcjonowanie, działa metro, autostrady, obwodnice – wszystko zbudowane w ostatnich 20., 30. latach. Na obszarze całych Chin dostrzega się dużą migrację ludności wiejskiej do miast. Działają programy budownictwa mieszkaniowego, dzięki którym nieustannie powstają nowe 20., 30-piętrowe wieżowce, oczekujące na zasiedlenie przez ludzi, którzy przybędą z prowincji.
Obok otaczającej zewsząd nowoczesności jest też w Pekinie stare miasto z pałacami cesarskimi i historycznymi pozostałościami, jako świadectwem przeszłości wielkich cesarskich Chin. Codziennie dziesiątki tysięcy ludzi zwiedzają Zakazane Miasto z kompleksem pałaców oraz innych budowli powstałych na potrzeby funkcjonowania państwa. Wieńczą je rzeźby smoków, a dachy pokrywa charakterystyczna żółta dachówka. Całość stanowi świadectwo niezwykłych umiejętności architektonicznych i rzemieślniczych. Zachwycające jest również to, że zabudowa powstała
w XV w. zachowała się w doskonałym stanie do dnia dzisiejszego, dzięki czemu możemy ją podziwiać. W całym kompleksie rozmieszczono
m.in.: Bramę Boskiej Mocy, Bramę Najwyższej Harmonii, Pawilon Waleczności, Pawilon Literackiej Chwały, Pałac Niebiańskiej Czystości, Ogród Cesarski, Pawilon Kształtowania Charakteru czy Pałac Spokojnej Długowieczności.
Jako ciekawostkę podam, że pałace rodziny cesarskiej i konkubin cesarskich znajdowały się w północnej części kompleksu, a południowej – budynki administracji. W centrum Pekinu, przed Zakazanym Miastem znajduje się Plac Niebiańskiego Spokoju Tiananmen. Powstał na początku XV w., a od połowy XX w. jest miejscem wszelkich państwowych uroczystości i pochodów. W czerwcu 1989 doszło tam do krwawo tłumionych protestów.
Pozostałością po dawnych wiekach jest widziany z kosmosu Wielki Mur Chiński. Jak podają źródła, pierwszy „Wielki mur” miał wznieść pierwszy cesarz Chin w III w p.n.e. jako zaporę przed najazdami plemion północnych oraz symbol swojej potęgi. Ma długość ok. 2400 km. Ciągnie się po wzniesieniach, szeroki na 2,5 m, wysoki na kilka do kilkunastu metrów. W miejscach załamania się muru stoją wieże, w których przebywali strażnicy. Obowiązkiem cesarza było zapewnienie ludziom spokoju, stąd kazał zbudować mur, który dawał gwarancję bezpieczeństwa i możliwość oddania się pracy. Dziś stanowi turystyczny trakt, wznosi się i opada, a żeby go przebyć, trzeba pokonać bardzo dużo schodów.
Wycieczka na Dach Świata i do miejsc ukazujących najdawniejszą historię rozwoju naszej cywilizacji dała mi ogromny impuls do przemyśleń o mijającym czasie, o tym co stworzył człowiek w zakresie materialnym, ale i duchowych unormowań. Optymistyczne jest, że ludzkość stara się zachować dziedzictwo kulturowe poprzednich pokoleń, które pracowały na to, by stworzyć niezwykłe dzieła, pomagające człowiekowi żyć. Bo nawet wywiercenie w górach tuneli dla pociągów, było osiągnięciem na skalę historyczną i utorowało drogę w dalszym rozwoju cywilizacji, a odłączony do tej pory od reszty Tybet, został przybliżony światu.
Stefan Piosik

STEFAN PIOSIK – podróżnik fotograf, honorowy członek Gorzowskiego Towarzystwa Fotograficznego
Od 1978 realizuje swoje podróżnicze marzenia, często jadąc w miejsca gdzie rzadko pojawia się człowiek. Na wędrówki w najodleglejsze zakątki świata zabiera ze sobą aparat fotograficzny. Dzięki modelowi Nikona D 7000 z różnymi obiektywami utrwala swoje przeżycia na fotografiach i filmach.